
Tytuł: Ruth
Autor: Elizabeth Gaskell
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 532
W kolejnych stuleciach bardzo szybko zacierają się różne
granice. To, co kiedyś było nie do pomyślenia dziś jest, można by powiedzieć,
normalnością. Taką właśnie sytuację przedstawia ta książka. Młoda, nierozważna
i zakochana dziewczyna, która nie zdaje sobie do końca sprawy z tego jaki
naprawdę jest świat i naiwnie wierzy, że wszystko wokół jest dobre. Ta
łatwowierność sprawiła, iż nasza bohaterka stała się w oczach innych najgorszą
grzesznicą, która ściągnęła na rodzinę
hańbę.
Elizabeth Gaskell była nieznaną mi autorką. „Ruth” w
bieżącym roku doczekała się pierwszego wydania w Polsce, co jest dość dziwne,
gdyż książka napisana została 160 lat temu. Ta brytyjska pisarka przyjaźniła
się z Emily Brontë. Pani Gaskell żyjąca w czasach
wiktoriańskich, wspaniale przedstawiła reguły w nich panujące. A były to prawa
dla współczesnego człowieka wstrząsające. Problem kobiety upadłej i zhańbionej
został poruszony w prosty sposób, który pokazuje nam realia tamtego świata, a
nam pozostawia porównanie go ze współczesnym.
Ruth Hilton, główna bohaterka jest młodziutką i niesamowicie
piękną dziewczyną. Została osierocona, więc prawni opiekunowie postanowili
wysłać ją do pracy jako szwaczka, aby nauczyła się zawodu i mogła na siebie
zarabiać. Nie do końca zdaje sobie sprawę co jest dla niej dobre a co nie. Gdy
poznaje pana Bellinghama pozwala zabrać się na nic nie znaczący spacer do jej
dawnego domu. W drodze powrotnej spotyka swoją pracodawczynię, która uznaje
spacer młodej dziewczyny w towarzystwie kawalera, zupełnie bez przyzwoitki, za
wysoce haniebny czyn. W ten oto sposób bohaterka traci pracę i dach nad głową.
Jej ukochany proponuje wspólne życie i naiwna Ruth zgadza się na wszystko.
Szczęście jednak nie może trwać długo. Zhańbiona dziewczyna i mężczyzna z
wysoko postawionej rodziny nie mogą ułożyć sobie życia. Wtedy do samotnej
bohaterki znów uśmiecha się los i znajdują ją ludzie pełni miłosierdzia. Po
latach Ruth jednak będzie musiała znów postawić czoło trudnym sytuacjom, bo
kiedy przeszłość do nas wraca wszystko staje na głowie, to co kiedyś rozpoczęte, musi zostać w końcu
zakończone.
Niestety główna bohaterka nie spodobała mi się przez co dość
niechętnie przeczytałam tę książkę. Ruth była naiwna, bezbarwna,
podporządkowana wszystkim i wszystkiemu, bez własnego zdania. Uważała, że jej
rolą jest tylko potakiwanie i dbałość o osoby ją otaczające. Miałam nadzieję,
że to się rozwinie, że bohaterka się zmieni. Dopiero pod koniec rzeczywiście
dostrzegłam zawziętość i jakąkolwiek chęć zrobienia czegoś po swojemu. Choć
dość późno postać ta pokazała, że potrafi walczyć, to zawsze zapamiętuje się te
ostatnie momenty. Oczywiście w środku utworu również pokazała swoją piękną
miłość do synka, dla którego robiła wszystko. Utwór czyta się dość szybko,
miałam wrażenie że bywa o niczym, ale to nudne życie codzienne przedstawiało
właśnie prawdziwe realia w których żyli tamci ludzie. Wiem, że ta lektura ma za
zadanie przede wszystkim przekazać nam, jak wyglądały czasy wiktoriańskie i jak
ciężko miały wtedy kobiety. Ten temat został dogłębnie przedstawiony, ale nie
mogę powiedzieć abym dowiedziała się czegokolwiek innego, niż już wiedziałam. Fabuła jest nawet ciekawie przedstawiona,
jednak autorka nie wprowadziła niczego zaskakującego. Akcja toczy się powoli,
nie ma raczej żadnych zwrotów, które sprawiłyby iż od książki nie dałoby się
oderwać. Największym plusem jest chyba okładka (wszystkie książki tego wydawnictwa
mają piękne okładki), która bardzo przyciągnęła mój wzrok. Jako wielka fanka
utworów o czasach wiktoriańskich jestem w szoku, że „Ruth” nie podbiła mojego
serca.
Moje spotkanie z Elizabeth Gaskell nie jest najlepsze, ale i
nie najgorsze. Sięgnę jeszcze po „Żony i córki”, aby przekonać się jak wypadają
inne książki tej autorki. W porównaniu z przyjaciółką pisarki: Bronte, Gaskell
wypada jednak gorzej. Mimo kilku minusów ode mnie, wiem, że wiele osób
pozytywnie ją ocenia, więc na pewno nie będę jej nikomu odradzać. Jeśli ktoś
jest fanem zawrotnej akcji, to pewnie zostanie zawiedziony, ale któż wie?
Myślę, że najlepiej jeśli każdy sam się przekona.
Recenzja ukazała się również na blogu: