piątek, 28 marca 2014

Krzyk „znudzonych" aniołów









Autor: Joseph Nassise 
Tytuł: Krzyk aniołów 
Wydawnictwo: Replika 
Rok wydania: 2013 
Liczba stron: 233







„Ta książka dosłownie zapiera dech w piersiach” – to słowa Clivea Barkera, które widnieją na okładce książki „Krzyk aniołów” (A Scream of Angels). Skuszona tak dobrą opinią, sięgnęłam po utwór. Joseph Nassise – autor bestsellerowej trylogii Zakonu Templariuszy - nie zdołał jednak nad podziw podbić serca czytelników. Moje pierwsze spotkanie z jego twórczością także nie było do końca udane, rozczarowanie pojawiło się już na samym początku, gdy odkryłam, że częścią rozpoczynającą trylogie jest publikacja o tytule „Heretyk”, której prędzej, rzecz jasna, nie czytałam. 

Czołową postacią w utworze jest Cade Williams - niegdyś gliniarz, obecnie dowódca oddziału do spraw specjalnych współczesnych Templariuszy. Zespół Echo, bo tak nazywa się owa jednostka bojowa, zajmuje się walką z nadnaturalnymi istotami. Gdy w obrębie pewnej stacji badawczej zaczynają mieć miejsce niewyjaśnione zjawiska, grupa Echo bierze sprawy w swoje ręce. Wyruszają na niebezpieczną ekspedycje, gdzie przychodzi im zmierzyć się z osobliwością tak potężną, że aż mrozi krew w żyłach. 

Powieść ma zaledwie 233 strony. Podczas lektury wciąż towarzyszy nam uczucie głodu, spowodowane wieloma niewyjaśnionymi okolicznościami. Pisarz pędzi z akcją „na łeb na szyję”, nie przedstawiając nam dokładnego obrazu wydarzeń. Nie mówiąc już o bohaterach, których ledwo możemy rozpoznać. Cade’a, jako główną postać, powinno się postawić na równi z resztą bohaterów, gdyż wiemy o nim niewiele więcej. Być może w części „Heretyk”, mamy sposobność poznać go bliżej. 

Utwór nie wzbudził we mnie żadnych większych uczuć. Natrafiłam na moment, gdzie dopadła mnie ciekawość, co wydarzy się dalej i jest to zdecydowany pozytyw dla pisarza. Oprócz tego, niestety, nie zdołałam się przestraszyć ani wzruszyć. Tak jak szybko się tę powieść czyta, tak samo szybko się o niej zapomina. Po kilku dniach nie byłam w stanie, przypomnieć sobie wielu szczegółów. 

Nie polecam tej książki osobom, które prędzej nie zapoznały się z częścią pierwszą, o której już wspomniałam, gdyż czytając, nietrudno jest dostrzec sytuacje powiązane z wcześniejszymi wydarzeniami. Był moment, w którym poczułam się „nie w temacie” - wtedy to autor powrócił do epizodu z tytułu poprzedniego. 

W moim odczuciu książka mogłaby być dużo lepsza, sam pomysł nie jest zły, jednak wykonanie okazało się trudnym orzechem do zgryzienia dla pisarza. Być może, gdybym znała część pierwszą, moja opinia byłaby inna. Nie tego się spodziewałam po tej lekturze i zdecydowanie miałam zbyt wysokie wymagania. Nie chcę was jednak całkowicie zniechęcać przez moje niespełnione oczekiwania, ta powieść może zdecydowanie spodobać się osobie, która nie będzie wyczekiwać „zwalenia z nóg”. Lektura skończyła się w takim momencie, że powinno się zapoznać z kolejną publikacją - „A Tear in the Sky”, której na polskim rynku wydawniczym jeszcze nie ma. Ja już teraz mogę zadeklarować, iż do niej nie zajrzę. 

wtorek, 18 marca 2014

Zdobycze książkowe

Oto co udało mi się zdobyć w ostatnim czasie. Książki, które widzicie kupiłam lub dostałam od wydawnictw do recenzji. Od góry Krzyk aniołów- Joseph Nassise, zdążyłam już przeczytać i na dniach pojawi się recenzja. Pokonaj stres z Kaizen, Miłość alchemika oraz Szalone życie wampira. Kolejne dwie to Przegląd Końca Świata: Feed oraz Przegląd Końca Świata: Deadline. Nie mogę się doczekać, aż przeczytam. Mam nadzieję, że się nie zawiodę. Wielki Liberace, Pewnego dnia, Dopóki śpiewa słowik, Złodziejka książek - dwóch ostatnich w szczególności jestem ciekawa! Zdążyłam już zacząć Dopóki śpiewa słowik i zdradzę tylko tyle, że jestem pod ogromnym wrażeniem, reszty dowiecie się z recenzji! 

Widzicie coś ciekawego? Możecie coś polecić? 
W tym miesiącu szykuję dla Was niespodziankę z okazji urodzin bloga!

piątek, 14 marca 2014

Nowy Jork tkwi w Tobie











Autor: Isabelle Laflèche
Tytuł: Kocham Nowy Jork
Wydawnictwo: Literackie
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 400



 Następnego dnia przychodzę do pracy w nowym kostiumie Diora, na szyi mam czerwoną jedwabną apaszkę, pachnę perfumami J'adore i czuję się jak pani świata.


Nowy Jork nie od dziś zachęca, kusi i przywołuje do siebie miliony ludzi. Tym razem w swoje szpony złapał młodą Francuzkę – Catherine. Trzydziestoletnia prawniczka przyjeżdża do Ameryki, żeby pracować na Wall Street w oddziale swojej firmy. Szybko odkrywa, że jej praca to ciągły wyścig szczurów i niewielu osobom może ufać. Pośród tego zgiełku znajduje jednak czas dla siebie i przyjaciół, a nawet poznaje dwóch fantastycznych mężczyzn… Tylko który z nich okaże się wart jej serca?
Catherine po sześciu latach pracy w paryskiej kancelarii dostaje awans i przeprowadza się do Nowego Jorku, gdzie podejmuje pracę w centralnym oddziale firmy. Już pierwszego dnia pracy szefowa daje jej popalić, dodatkowo liczba godzin, które musi przepracować, jeśli chce coś osiągnąć, nie nastawia bohaterki zbyt optymistycznie. Niedługo po tym jej kochana przełożona informuje ją, że pozostało jej niewiele czasu, by przygotować się do egzaminu do nowojorskiej palestry. Jedyną ostoją jest dla niej Rikash, asystent, z którym od początku znajduje wspólny język.
„Kocham Nowy Jork” to pierwsza część powieści o losach Catherine. Na rynku wydawniczym pojawiła się już kolejna – „Kocham Paryż”, po którą na pewno sięgnę. Styl Isabelle Laflèche jest bardzo przyjemny, a powieść należy do tych lektur, które idealnie nadają się na wieczorną nudę.
W książce zafascynował mnie przedstawiony świat mody i prawników. Ciągły nacisk ze strony szefowej, klientów. Bezustanne życie na wariackich papierach to nie moja broszka. Nigdy nie odważyłabym się na taki krok. Główna bohaterka również nie do końca była pewna, czy jej praca jest tym, co tak bardzo kocha i co chce robić. Podobało mi się to, że postać nie jest przesłodzona. Pomimo dużej sumy pieniędzy, jaką zarabia, jest rozważna i nie obnosi się z tym. Polubiłam Catherine od samego początku i tym trudniej było mi się z nią rozstać na samym końcu.
Niestety za zaletę tejże książki nie uchodzą ciągłe wzmianki o pracy głównej bohaterki. Bez przerwy czytamy o tym, ile czasu już w niej spędziła i jak długo będzie jeszcze w niej przebywać. Momentami stawało się to nużące. W „Kocham Nowy Jork” możemy również dostrzec intrygę, nie jest to jednak coś, co mogłoby nas bardzo zaskoczyć, z racji tego, że wokół Catherine kręci się mnóstwo osób, dla których liczy się tylko pieniądz i kolejny awans na wyższe stanowisko.
Polecam tę książkę przede wszystkim kobietom, gdyż to zdecydowanie coś dla nich. Przygotujcie się jednak na to, że nie zostaniecie powalone na kolana. Lekturę czyta się bardzo przyjemnie i bez większego skupienia, lecz nie zostaje ona w pamięci na dłużej, w pełni nadaje się na chwilę odpoczynku od codziennych obowiązków.
Twoja pasja czeka, aż dogoni ją odwaga.

niedziela, 9 marca 2014

I Ty znajdź swojego księcia!












Autor: Rachel Hauck
Tytuł: Był sobie książę
Wydawnictwo: Święty Wojciech
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 430




Chyba każda nastolatka marzy o tym, by spotkać księcia, który oczaruje ją swoim wdziękiem i dobrym sercem, a do tego będzie zabójczo przystojny i bogaty. Każda, przynajmniej tak mi się wydaje, ma świadomość tego, że to marzenie ściętej głowy. Jak się okazuje – nie dla wszystkich, a z pewnością nie dla Suzanny, bohaterki powieści „Był sobie książę…”.

Suzanna ma w życiu wszystko doskonale zaplanowane. Pragnie szczęścia jak każdy człowiek. To szczęście ma jej przynieść długo wyczekiwane małżeństwo z Adamem. Gdy po dwunastu latach jej ukochany ma wrócić z wojny, Suzanna jest przekonana, że ich plany w końcu się ziszczą. Niestety, zamiast kwiatów i upragnionego pierścionka otrzymuje słowa, które łamią jej serce: „znalazłem właściwy pierścionek, ale niewłaściwą dziewczynę”. Bóg jednak szybko stawia na jej drodze kolejnego mężczyznę – księcia Nathaniela. Przyjeżdża on do Ameryki, najprawdopodobniej na swoje ostatnie wakacje w życiu, w niedługim czasie ma bowiem objąć tron i zostać królem. Owe fakty mówią same za siebie. Król i cudzoziemka? To skandal! Jak więc potoczą się ich losy?

Historia opisana przez Rachuel Hauck przypomina swego rodzaju bajkę. Bajkę przedstawioną w życiowych realiach. Powieść ta to jednak swoisty romans, jakich nie mało na rynku wydawniczym. Historia nie wysuwa się przed szereg w swoim gatunku, mimo to zaszczepia w czytelniku ciepło i pozytywną energię, po którą warto sięgnąć. Należałoby wspomnieć, że dla autorki natchnieniem do napisania tejże książki był ślub księcia Williama z Cathernie Middleton. Nie obyło się również bez podziękowania dla jej osoby – pisarka na ostatniej karcie książki wyraża swoją wdzięczność za pobudzenie jej inspiracji.

Postacie występujące w książce są barwne. Zarówno Suzanna, jak i Nathaniel stanowią dobry przykład chrześcijan. Rachel Hauck w tej opowieści położyła duży nacisk na religię, stworzyła bohaterów, którzy są chrześcijanami z krwi i kości. Patrząc z tej perspektywy, zdecydowanie można stwierdzić, iż powieść się wyróżnia. Jedynie osobom, którym daleko do Boga, może to przeszkadzać. Dla mnie natomiast było to ciekawe doświadczenie.

„Był sobie książę…” jest napisana prostym, lekkim językiem. W sam raz na wieczorny relaks po ciężkim dniu. Choć mój początek z tą książką nie był zbyt ciekawy, to w miarę szybko zmieniłam o niej zdanie. Nie przeszkadzało mi to, że mogłam przewidzieć, co się stanie dalej. Nie żałuję czasu poświęconego na tę lekturę, dała mi ona dużo ciepła i spokoju, a oprócz tego pozwoliła przez chwilę pobyć w marzeniach o bajkowym księciu.

Lektura ta przypadnie do gustu osobom, które uwielbiają romanse. Mimo wszystko należy pamiętać, że pełno w niej religii. Autorka to osoba wierząc, toteż część swojej wiary przeniosła do tego dzieła. Pomimo przewidywalności historia ma w sobie co, co sprawia, że chce się ją czytać. Pozostawia po sobie uśmiech na twarzy i ciepło na sercu.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...